Bert Clendennen

Bert Clendennen

czwartek, 17 stycznia 2013

to przyszło na ludzi, którzy poświęcili czas, by słuchać Boga

Teraz chcę wskazać dwie decydujące rzeczy w ludziach, którzy to przeżyli.[mowa o Pięćdziesiątnicy] Pierwsze - oni byli ludźmi oczekującymi. Jezus powiedział im, „Wy zaś pozostańcie w mieście, aż zostaniecie przyobleczeni mocą z wysokości.” (Łukasz 24:49). Oni poszli do górnej izby na Jego polecenie. On im nie powiedział, do jakiej górnej izby, ale chodziło o to, by oczekiwali i nie opuszczali miasta. Oni wybrali tę górną izbę i poszli tam z oczekującymi sercami. W modlitwie czekali przez 10 dni na spełnienie obietnicy. Ich modlitwy nie stworzyły pięćdziesiątnicy. On im to obiecał i oni tam poszli, by czekać na Niego. Oni oczekiwali. Wiedzieli, że coś się stanie i kiedy On przyjdzie, oni Go poznają. Nikt im nie mówił, „Będziecie mówić językami i po tym to poznacie”. My dzisiaj tak robimy. U pierwszych uczniów niczego takiego nie było. Wtedy przyszło coś z taką przemieniającą mocą, że oni wiedzieli, że poznają Go, kiedy przyjdzie. Oni tam poszli z oczekującymi sercami.

Po drugie - pięćdziesiątnica nie pojawiła się w próżni. Ona przyszła w atmosferze, gdzie wiara i pragnienie przygotowały drogę. Oni oczekiwali i patrzyli. To przyszło na ludzi, którzy poświęcili czas, by słuchać Boga. Bez tego nie będzie pięćdziesiątnicy ani dla kościoła, ani indywidualnie. Nie będzie następnej pięćdziesiątnicy bez oczekiwania i pragnienia. Postawa znudzenia, nie słuchania, apatii i nie oczekiwania przeszkadza Bogu w tej sprawie. Cokolwiek nie jest z wiary, jest grzechem. Wiara, to oczekujące serce. Jeżeli wierzę Bogu, to oczekuję, że coś się stanie. Jeżeli wierzysz Bogu, to twoja modlitwa będzie gorliwa, a to mówi o oczekiwaniu. Jeżeli wypowiadam moją modlitwę z obowiązku, albo przyzwyczajenia i nic więcej, to blokuję kanał, który Jezus własnoręcznie wykonał. Jeżeli zanoszę do Boga modlitwę naładowaną wiarą i oczekiwaniem, a w moim duchu naprawdę oczekuję, że Bóg przemówi, On naprawdę przemówi. Taka była atmosfera górnej izby. Inną decydującą rzeczą odnośnie tych ludzi, którzy doświadczyli tego pierwszego przeżycia było to, że oni byli poddani Chrystusowi. Każdy z nich zaprzedał się Chrystusowi. Paweł powiedział, „miłość Chrystusowa przymusza mnie”. Oznacza to, że mnie dyscyplinuje. Oni zaprzedali się Chrystusowi, gotowi iść wszędzie i czynić wszystko, co On rozkaże. Zadam pytanie. Czy może w tym leży nasza trudność? My mamy nasze ideały na temat tego, co chcemy, by Bóg czynił z naszym życiem. Mamy własne plany, gdzie On ma wykonać Jego plan dla naszego życia. W górnej izbie tak nie było. Może wtedy nie śpiewali pieśni „Pójdę, gdzie On mnie prowadzi”, ale mogę was zapewnić, że to nimi kierowało w tej górnej izbie.

Oni zaprzedali się Chrystusowi. Nie mieli innego zainteresowania, poza Chrystusem. Nie sugerowali Mu, co chcą robić i gdzie chcą iść, ale czekali na instrukcje. Nikt z nas nie ma prawa narzekać, że Bóg nie dał nam takiego przeżycia, jak im, póki nie pójdziemy z Chrystusem tak, jak oni. Kiedy czytamy Dzieje Apostolskie na temat wylania Ducha Świętego i następującego po tym przebudzenia, mówimy, „Na pewno nie otrzymaliśmy tego, co oni”. Jednak my nie daliśmy tego, co oni. Nie poddaliśmy się tak, jak oni.

Pięćdziesiątnica jest Bożą odpowiedzią na poddanie duszy Jezusowi Chrystusowi. To przychodzi po poddaniu się, a nigdy przedtem. Ogień nie zstępuje na pusty ołtarz. Ofiara, której Bóg oczekuje, to my. „Wzywam was tedy, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście składali ciała swoje jako ofiarę żywą...” (Rzym. 12:1). Kiedy taką ofiarę złożymy na ołtarzu i poddamy się tak, jak oni, Bóg przemówi. To jest dokładnie nasz problem, że chcemy Ducha Bożego bez Bożych warunków. O wiele łatwiej jest spędzić dwanaście godzin na dyskusji o religii, niż pół godziny na posłuszeństwie Bogu. Zadowalamy się przyjacielskim i sympatycznym Jezusem, zamiast mocnego, władczego i rozkazującego Pana. Dzisiejsze kościoły mają ewangelię dobrej społeczności, zamiast ewangelii posłuszeństwa. Tu leży duża część problemu kościoła 20 wieku.

Do tych w Nowym Testamencie oczekujących i skoncentrowanych na Chrystusie, przyszedł Duch Święty. Sednem tego przeżycia nie był gwałtowny wiatr, ani ogień, ani języki. To były dodatki. Sednem tego przeżycia była MOC, moc, która wstrząsnęła nimi do głębi i wysłała ich, by wstrząsnęli światem. W moim chodzeniu z Bogiem upodobało się Bogu, a dla mnie było przyjemnością, że posłał mnie do wielu miejsc na ziemi. W roku 1968 byłem w Indiach, w miejscu, gdzie apostoł Tomasz zmarł w podróży dla Chrystusa. Ten oczekujący, skoncentrowany na Chrystusie człowiek otrzymał Ducha Świętego i Bóg posłał go w mocy Ducha, by zaniósł to poselstwo do pogan na świecie. Został on zabity z Indiach za ewangelię, którą głosił. W Osetii, na Kaukazie powiedziano mi z autorytetem, że tam zmarł Mateusz. W Kijowie, na Ukrainie powiedziano mi, że tam został zamordowany Andrzej.

Nasza religia potrzebuje mocy, nie organizacji, nie intelektualnego wyposażenia, ale MOCY. Potrzebujemy mocy. Nie ma innej tajemnicy mocy, niż głębia duchowa. W was czytających to jest głód, by wykonywać wolę Bożą. Może jesteś pastorem kościoła i chcesz, by ten kościół stał się tym, czym był kościół w Nowym Testamencie. Może masz zamiar założyć zbór, albo być ewangelistą używanym przez Boga do odnowy kościoła. Na to pragnienie jest jedna odpowiedź - mieć głębsze duchowe przeżycie. Gdyby tak było, nie musielibyśmy głosić kazań. Gdybyśmy „byli”, to byśmy „robili”. Takie przeżycie możemy mieć, JEŻELI zechcemy zapłacić cenę i poddamy się Chrystusowi.

„Szkoła Chrystusa” - cykl Duch Święty, z rozdziału – Społeczność Ducha Świętego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz