W lipcu ubiegłego roku byłem w Indiach, żeby otworzyć szkolę w języku Telugów. Pierwszego dnia rozpoczynaliśmy od modlitwy o ósmej rano. Powiedziałem ludziom, że nie spotykamy się, aby śpiewać, tylko modlić się. Gdziekolwiek jesteśmy i mamy zaplanowaną godzinę modlitwy, to w ciągu tej godziny śpiewają 10 refrenów. Ciało lubi śpiewać, ale nie chce, żeby je rzucić na twarz albo na kolana. Stałem w kącie i słyszałem, jak rozpoczynają śpiew. Odwróciłem się do prowadzącego i powiedziałem: „Mówiłem ci - żadnego śpiewu nie będzie!”. „Pastorze - odrzekł - to już trwa dwie godziny!”. Tak bardzo byłem zajęty, pochłonięty bardzo poważnym wyzwaniem, które stało mi przed oczyma. W Indiach jest około 3 milionów różnych bogów. Niemożliwość stała przed moimi oczami, programy socjalne po prostu nie zdają tam egzaminu. Jeżeli Chrystus nie będzie żywy wśród nas, to tracimy czas. Ale w czasie tej modlitwy Bóg do mnie przemówił i przypomniał mi, że 24 lata wcześniej przemawiałem w radiu w Sri Lance i program ten docierał do Indii. Z, Indii docierało do nas bardzo dużo korespondencji. Ludzie chcieli wiedzieć więcej o tym Chrystusie, którego głosiliśmy. Potem dostałem list od radia Pan American, którzy właściwie ten czas antenowy mi sprzedali. Przysłali przepraszający list: „przykro nam, ale musimy zdjąć pana z anteny, ponieważ rząd Indii zakomunikował nam, że nie może tolerować zwiastowania, w którym nie zostawia pan miejsca dla nikogo, oprócz Jezusa Chrystusa”. I wyrzucili nas. Gdy mi to oznajmił, powiedział: wtedy to nie był czas, ale czas jest teraz. W Indiach były krucjaty, w których uczestniczyły setki tysięcy ludzi, a każdy z nich chciał poznać Chrystusa Jednak większości nikt nie powiedział im, że nie mogą dodać Go do reszty swych bogów i dlatego tylko 3% tego społeczeństwa to chrześcijanie. Nie mówi się hindusom dogmatycznie, że nie ma innego Boga oprócz tego jedynego - Chrystusa.
Chrześcijaństwo albo musi być dogmatyczne, albo jest niczym. To nie jest jakaś bigoteria, to jest prawda. Ani Budda, ani Mahomet ani Maria, ani papież - Jezus Chrystus i tylko On. Chrześcijaństwo to nie jakaś propozycja, [jedna z wielu] to objawienie. On objawia, ogłasza, zwiastuje i nie miesza się z niczym innym. Chrześcijaństwo - to nie jakaś zagadka z tysiącami odpowiedzi. Chrześcijaństwo to jakby wyrok. Człowiek mówi w imieniu Boga. Kiedy tak się dzieje, ziemia topnieje. Psalmista mówi: „Bóg przemówił i ziemia stopniała”. W Dzień Pięćdziesiątnicy Bóg przemówił przez nieuczonego rybaka i „ziemia stopniała”. Trzy tysiące ludzi zostało zbawionych, choć wielu jeszcze kilka dni wcześniej stanowiło część tłumu, który ukrzyżował Zbawiciela. Teraz stali się świętymi ludźmi, dlatego że człowiek przemówił dogmatycznie: „Wy ukrzyżowaliście Księcia życia”. Nie było tam jakiejś mieszaniny słów. Opinia ludzka nie miała znaczenia. Rybak usłyszał głos Boga i przekazał to, co usłyszał. Prawdziwe kazanie jest przede wszystkim jasne i zrozumiałe. Jest jasne, jeśli chodzi o wymagania, ale również jest jasne, jeśli chodzi o nagrodę i karę. Czy można się wobec tego dziwić, że wiara chrześcijańska, która twierdzi, że jest głosem Bożym, narażona jest na tę straszną wrogość?
Dzisiaj na całym świecie rozlega się wołanie o tolerancję. Mówi się, że musimy szanować inne religie. Jednakże my powinniśmy występować przeciwko takim postawom, wiedząc, że to są fałszywe religie. Powinniśmy zwiastować Chrystusa, który jest jedyną odpowiedzią. My znamy prawdę, musimy więc głosić prawdę. W większości przypadków nie mamy wrogów dlatego, że nie przekazujemy ewangelii. Żyjemy i jesteśmy szanowani dlatego, że nic nie mówimy. Bardzo łatwo przechodzimy przez życie, dlatego że nikt się nam nie sprzeciwia. My nie rzucamy ich bogów na ziemię. Nie sprzeciwiamy się ich bałwochwalstwu, więc nie mamy wrogów. Nic ma nic, czego ludzie nienawidzą bardziej, niż osobiste kazanie. Jest bardzo niewiele zborów, z których członkowie nie odeszliby, gdyby kaznodzieja naprawdę głosił prawdziwe poselstwo. We wrześniu 1993 roku byłem w Mińsku, na Białorusi, na konferencji podobnej do tej. Zgromadziło się około 500 osób. W pierwszy wieczór mieliśmy wspaniałe nabożeństwo. Zamieszkałem w domu pastora, który mnie zaprosił i spytał: - „Jak za to zapłacimy?” - „Dlaczego mnie pytasz? - odpowiedziałem. - Przecież to ty mnie zaprosiłeś, żebym usługiwał. Przecież nawet nie zebrałeś dzisiaj kolekty.” - „Tutaj ludzie są tacy biedni!” - odrzekł. - „A czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego są tacy biedni? Ja nie głoszę nauki prosperity, ale Bóg powiedział, że jeżeli ja dam Jemu, to On da mnie”. A on na to - „A ja myślałem, że to ty za to zapłacisz”.- „Za dużo sobie wyobrażasz - odpowiedziałem. Ile to kosztowało?” - zapytałem. - „500 dolarów”.- „Pozwól, że dzisiaj ja zbiorę kolektę i jutro też, a to, co będzie brakowało, dołożę”. Dali dwa razy więcej. Nie ma już chyba takiego zboru na tej ziemi, który nie rozproszyłby się, gdyby kaznodzieja był bierny. My mamy wpływ na uczucia.
Ktoś chciał żebym mu pomógł kupić samochód. - „Czy zwróciłeś się w tej sprawie do zboru?” - zapytałem.- „Nie, oni nie mają pieniędzy”. odrzekł.- „Może ktoś z nich ma telewizor, powiedz żeby go sprzedał”.- „No nie, tego to bym nie zrobił”.- „Widzisz więc, że nie jesteś wierny ewangelii. To i ciebie bardziej interesuje to, co myślą ludzie, niż to, co myśli Bóg”. Jak długo kazalnica taką pozostanie, tak długo nie będziemy przeżywać nawiedzenia z nieba. Jak bardzo kochamy poezję! Chcemy słuchać gładkich słów, żebyśmy się dobrze czuli, myśląc o sobie. Ale kiedy tylko człowiek zaatakuje grzechy, które są w zborze, niewłaściwą wiarę, hipokryzję fałszywych proroków albo fałszywą politykę, to ktoś zechce go zrzucić ze skały - jak Jezusa . Przypomnijmy to zdarzenie. Pewnego dnia, kiedy przemawiał do ludzi w świątyni i głosił ewangelię, kiedy zaangażował się w tę pracę, kapłani i uczeniu w piśmie przyszli do niego z zapytaniem: „Powiedz nam, w czyim autorytecie to robisz i mówisz. Gdzie jest zapisane twoje imię? Gdzie masz swoja legitymację? Kto dał ci takie prawo? Bo to, co my wiemy o tobie, jakoś nie zgadza się z tym, co słyszymy od Ciebie?”. Inaczej mówiąc, wytłumacz się przed nami. Jeżeli mąż Boży potrafi wytłumaczyć się, to znaczy, że ograniczył się do rzeczy tego świata.
Są tacy ludzie, którzy chcą na swój sposób ukształtować Bożego sługę. Ale jeżeli on się nie da według ich pojęcia kształtować, to go wyrzucają. Pamiętajmy: prawdziwa Ewangelia nie może nigdy być przez ludzi kształtowana. Prawdziwa Ewangelia obejmuje nieskończoność. Ona pochodzi od wieczności i autorytet tej ewangelii leży w tym, co ona czyni. Dlatego mówimy, że kaznodzieja powinien utożsamić się ze swoim kazaniem. Na ten temat usługiwałem kiedyś na konwencie składającym się z 500 pastorów. Powiedziałem tak: „Bardzo łatwo jest kaznodziei stanąć za kazalnicą, dopasować swój głos, sprawić, żeby łza zaczęła spływać po policzku słuchaczy odbierających go jako jakiegoś świętego”. Czy jesteś święty w domu? A czy twoja żona też tak myśli o tobie? Czy twoje dzieci uważają, że jesteś święty? Jeżeli ja w samolocie nie jestem taki święty, jak tutaj – za kazalnicą, to ta świętość jest tylko fasadą. Wszędzie, gdzie bywam jestem przedstawicielem Jezusa Chrystusa. Kiedy wsiadam do samolotu, to nie jest dla mnie ważne, czy mam na sobie marynarkę i krawat. Ale jeżeli ktoś zapyta, dlaczego się tak ubieram to powiem: „Bo ja reprezentuję króla. Jestem mężem Bożym i mój urząd wymaga tego, żebym taki był, abym tak chodził przed Nim”.
„Człowiek według Bożego serca” z rozdziału – Zwiastowanie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz