Jestem przeznaczony na to, by moralny charakter Syna Bożego był widoczny we mnie. Muszę wiedzieć, że kiedy przychodzą te doświadczenia i wydaje mi się, że są tak niesprawiedliwe (to znaczy, świadomie nie zrobiłem nic złego i patrząc na siebie, nie widzę samowoli), a jednak je przeżywam, uświadamiam sobie, że jest to część udoskonalania. Jest to część Bożego dzieła udoskonalania, gdyż nie mogę uznać czegoś za umarłe, jeżeli nie wiem, że to jest we mnie. Kiedy Bóg pozwala na takie testy i one mnie przygniatają, wtedy ujawniają się we mnie takie rzeczy, o których wcześniej nawet nie wiedziałem. Wtedy uznaję, że to zostało zabrane na krzyż i właśnie krzyż mi je pokazał, dlatego mogę uznać je za umarłe dla Boga. Nigdy nie przekonacie się, które ogniwa łańcucha jest słabe, jeżeli go nie naciągniecie. Nie poznacie słabości własnego ciała i grzechu, który tam się znajduje, dopóki Bóg nie zezwoli na coś, co was naciągnie. Bóg powiedział, „Gdybyście się sami osądzali, nie bylibyście sądzeni". Jednak nie możecie osądzać swojego „Ja” jeżeli go najpierw nie poznacie. Biblia powiada, „Przewrotne jest serce, któż je pozna? Tylko Bóg może je poznać. Tak więc uznaję, że w tym doświadczeniu i próbach przez krzyż Bóg objawia mi to, z czym On już rozprawił się na krzyżu. Muszę to znać, zanim będę mógł się z tym rozprawić, albo ciało zajmie miejsce Chrystusa i przyjmie próby ze stoickim spokojem. „Ja” zgodzi się na wszystko, tylko nie na śmierć. Popatrzmy na to znowu. Bez względu na to, czy jest to człowiek, ciało wyrażające swoją wolę i odpłacające człowiekowi za doświadczenia lub to, co nazywamy dobrym ciałem i chce to zająć miejsce Chrystusa, przechodząc przez testy ze stoickim spokojem, jest to dalej to samo „Ja”, a to „Ja” nie chce się poddać, nie chce umierać. Prawda jest taka, że „Ja” umarło wraz z Chrystusem i musimy uznać, że jest to dokonane. W doświad- czeniach Bóg pozwala, by ujawniły się w moim życiu rzeczy, z którymi ja muszę się rozprawić. Jedyny sposób, by tak było, to branie krzyża codziennie. To przez krzyż, przez próby, Bóg objawia mi to, co On wie o moim sercu.
Wiele lat temu pewna wdowa umarła i zostawiła mi swój samochód. Nie miałem wtedy drugiego samochodu i dlatego ona zostawiła mi mały Plymouth. Kochałem ten samochód. W tym czasie był w zborze pewien mężczyzna, który był od niedawna zbawiony, ale był wyzwolony z życia w głębokim grzechu. On nie miał samochodu. Wiedziałem, że gdybym dał mu ten samochód, byłoby to właściwe, ale ja kochałem ten samochód. On nie mógł zaciągnąć żadnego kredytu i nie mógł nic kupić. Miałem w zborze dużo ludzi. Nie mogłem każdemu dać samochodu, dlatego sprzedałem temu człowiekowi ten samochód za cenę o wiele niższą, niż jego wartość. Nie wziąłem zaliczki, tylko miesięczne spłaty. On wziął samochód, zapłacił dwie raty i przestał płacić. We mnie było coś, co tego nie znosiło. Dzwoniłem do niego, ale on nie odpowiadał. Wreszcie odszedł od Boga. Nie wiedziałem, że we mnie tliło się jeszcze „Ja” i duch nieprzebaczenia w stosunku do tego człowieka. Pewnego wieczoru, podczas wielkiego nabożeństwa ewangelizacyjnego ewangelista głosił na ten temat - jak doświadczenia życia przychodzą, by ujawniać nam naszą chciwość, nieprzebaczenie i cokolwiek jeszcze może być w naszym życiu, byśmy się z tym rozprawili i uznali to za umarłe. Ewangelista podkreślił fakt, że nie możemy naszego „Ja” uczynić świętym, ono musi umrzeć. Tego wieczoru, tam przy ołtarzu Bóg przypomniał mi ten samochód. Myślałem, że już to zostało zapomniane, ale uświadomiłem sobie, że nie. Ten człowiek miał moje tysiąc trzysta dolarów i ja to chciałem odzyskać. Tego mu nie przebaczyłem. Kiedy stałem tak przy ołtarzu. Bóg mi to przypomniał i ja powiedziałem Bogu, że przebaczam temu człowiekowi. Zupełnie mu przebaczam. To już zniknęło z mojego życia i gdyby ten człowiek przyniósł mi te pieniądze, oddałbym mu je z powrotem. Jest to historia prawie niewiarygodna. Tego człowieka nie było w kościele tego wieczora i nie widziałem go od wielu miesięcy. Jednak kiedy stałem przy ołtarzu, żona tego człowieka weszła do kościoła, wręczyła mi kopertę, w której było tysiąc trzysta banknotów jednodolarowych i powiedziała do mnie. „To są pieniądze, które byliśmy ci winni. Bóg z nami rozmawiał”.
Wiele lat temu pewna wdowa umarła i zostawiła mi swój samochód. Nie miałem wtedy drugiego samochodu i dlatego ona zostawiła mi mały Plymouth. Kochałem ten samochód. W tym czasie był w zborze pewien mężczyzna, który był od niedawna zbawiony, ale był wyzwolony z życia w głębokim grzechu. On nie miał samochodu. Wiedziałem, że gdybym dał mu ten samochód, byłoby to właściwe, ale ja kochałem ten samochód. On nie mógł zaciągnąć żadnego kredytu i nie mógł nic kupić. Miałem w zborze dużo ludzi. Nie mogłem każdemu dać samochodu, dlatego sprzedałem temu człowiekowi ten samochód za cenę o wiele niższą, niż jego wartość. Nie wziąłem zaliczki, tylko miesięczne spłaty. On wziął samochód, zapłacił dwie raty i przestał płacić. We mnie było coś, co tego nie znosiło. Dzwoniłem do niego, ale on nie odpowiadał. Wreszcie odszedł od Boga. Nie wiedziałem, że we mnie tliło się jeszcze „Ja” i duch nieprzebaczenia w stosunku do tego człowieka. Pewnego wieczoru, podczas wielkiego nabożeństwa ewangelizacyjnego ewangelista głosił na ten temat - jak doświadczenia życia przychodzą, by ujawniać nam naszą chciwość, nieprzebaczenie i cokolwiek jeszcze może być w naszym życiu, byśmy się z tym rozprawili i uznali to za umarłe. Ewangelista podkreślił fakt, że nie możemy naszego „Ja” uczynić świętym, ono musi umrzeć. Tego wieczoru, tam przy ołtarzu Bóg przypomniał mi ten samochód. Myślałem, że już to zostało zapomniane, ale uświadomiłem sobie, że nie. Ten człowiek miał moje tysiąc trzysta dolarów i ja to chciałem odzyskać. Tego mu nie przebaczyłem. Kiedy stałem tak przy ołtarzu. Bóg mi to przypomniał i ja powiedziałem Bogu, że przebaczam temu człowiekowi. Zupełnie mu przebaczam. To już zniknęło z mojego życia i gdyby ten człowiek przyniósł mi te pieniądze, oddałbym mu je z powrotem. Jest to historia prawie niewiarygodna. Tego człowieka nie było w kościele tego wieczora i nie widziałem go od wielu miesięcy. Jednak kiedy stałem przy ołtarzu, żona tego człowieka weszła do kościoła, wręczyła mi kopertę, w której było tysiąc trzysta banknotów jednodolarowych i powiedziała do mnie. „To są pieniądze, które byliśmy ci winni. Bóg z nami rozmawiał”.
Dopiero co powiedziałem Bogu, że jeżeli by mi dali te pieniądze, to oddał bym im je. Poszedłem z nimi do samochodu, oddałem te pieniądze temu człowiekowi i powiedziałem, jak Bóg rozmawiał ze mną. Nie wiedziałem, że nad nimi też pracował. Te pieniądze nie miały już dla mnie znaczenia. Znaczenie miało to, że Bóg pokazał mi, iż był we mnie duch goryczy, który nie miał prawa być częścią mnie, bo nie był częścią Chrystusa. We mnie była gorycz, która ograniczała przepływ życia, a ja o tym nie wiedziałem. Tej nocy, kiedy to wyznałem i usłuchałem Boga, przyszło wyzwolenie i zwycięstwo. Krzyż naprawdę jest po to, by ujawnić te rzeczy, o których nie wiemy. Kiedy są wyprowadzone na światło, możemy się z nimi rozprawić i one umrą. Kiedy te rzeczy są ujawnione i nam przedstawione, a my trwamy dalej w nich, stają się świadomym grzechem i będą nas przenosić poza granice możliwości wyzwolenia. Krzyż, to doświadczenia i jest on zrobiony przez ludzi tak samo, jak był krzyż Chrystusa. Musimy uwolnić się od wszystkiego, co przeszkadza nam w wykonywaniu i staniu się tym, do czego Bóg nas powołał.
„Szkoła Chrystusa” - cykl Krzyż z rozdziału – Prawdziwe znaczenie krzyża
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz