Bert Clendennen

Bert Clendennen

wtorek, 11 października 2011

nawet w czasie suszy twoja dusza będzie zaspokojona!

Od 1953 do 1956 roku byliśmy z moja żoną ewangelistami. W 1954 roku prowadziliśmy ożywione nabożeństwa w pewnym mieście. Bardzo wcześnie wstawaliśmy, żeby się modlić. Tego ranka, kiedy modliłem się, usłyszałem w swoim duchu głos i słowo: „Sajgon!”. Nie wiedziałem, co to słowo znaczy i zapytałem żonę, a ona mówi: „Co to jest? Gdzie to jest?”. Potem dowiedzieliśmy się, że to stolica południowego Wietnamu. W tym czasie Francuzi zostali pokonani w Den-Wen-Fu i wycofali się z Wietnamu, a Ameryka zaczęła się angażować. Wiedzieliśmy, że Bóg nas tam powołuje. Nie mieliśmy pieniędzy, nie wiedzieliśmy nic na temat misji, ponieważ usługiwaliśmy dopiero od roku. Przez następne 14 lat służba ta ciągle żyła w naszych sercach. Kiedy Ameryka zaangażowała się w tę wojnę, Sajgon pojawił się w tytułach wiadomości każdego dnia. W styczniu 1967 roku wylądowaliśmy w Sajgonie. Nikogo nie znaliśmy, nie mieliśmy do kogo pójść, żeby o cokolwiek zapytać. Zarejestrowaliśmy się w hotelu i wiedzieliśmy jedno, że jesteśmy tam z Bożej woli. Nie znaliśmy ani jednego słowa w ich języku. Byli tam amerykańscy żołnierze, więc postawiłem moją żonę w jednym rogu, a ja stanąłem w drugim i rozdawaliśmy traktaty, chociaż wiedziałem, że naszym celem nie byli żołnierze. Przyjechaliśmy dla Wietnamczyków. Mówię cały czas o tym, że Pan nas ustawicznie prowadzi, jeżeli chodzimy w duchu. Bóg ci powie, gdzie masz postawić każdy krok, ale aby chodzić w duchu, musisz rozprawić się drastycznie ze swoim ciałem. Kiedy wchodziliśmy, trzymałem żonę za rękę. Razem z nią przeżywamy miesiąc miodowy już od 56 lat. Poślubiłem ją 56 lat temu i jest u nas tak, jakbyśmy się pobrali wczoraj. 

Gdy tak trzymałem ją za rękę, pewien oficer wietnamski podbiegł do mnie, mówiąc: - Szukam cię od kilku lat! - Mnie szukasz? - pytam - ja przecież tu nikogo nie znam! - Ale ja ciebie znam - odrzekł. - A skąd mnie znasz? - pytam. - Jestem pułkownikiem armii wietnamskiej i jestem też szefem uczelni wojskowej. Kiedy Ameryka zaangażowała się w tę wojnę, wysłano mnie do Ameryki, żebym się nauczył waszych sposobów walki. Kiedy tam byłem, narodziłem się na nowo. Zdałem sobie sprawę z tego, że mój naród jest zgubiony. Są buddystami albo katolikami, a kościół ewangeliczny jest bardziej martwy, niż tamte dwa razem wzięte. Wróciłem do Wietnamu i chciałem się zwolnić z wojska, żeby głosić ewangelię, ale powiedziano mi, że moje zadanie jest zbyt ważne. W roku 1961 rozpocząłem długi post i pewnej nocy miałem widzenie. Widziałem ciebie: szedłeś ze swoją żoną i miałeś ze sobą Biblię. I wtedy Bóg mi powiedział: „Ten człowiek przyniesie przebudzenie do Wietnamu”. Byłem tam 7 lat i widziałem to przebudzenie. W następną niedzielę zorganizował nabożeństwo. To był po prostu katolicyzm, tylko inaczej się nazywał. Kiedy usłyszeli, że „gringo” będzie usługiwał, wypełnił się cały dom Nikt tam nie był zbawiony, oprócz mnie i mojej żony. To byli ludzie religijni, ale zgubieni. Ja i moja żona byliśmy jedynymi ludźmi nowonarodzonymi w tym domu. Biuro pastora było po drugiej stronie podium, więc zaprowadzili mnie tam przed rozpoczęciem nabożeństwa. Wewnątrz było bardzo gorąco, żadnej klimatyzacji. Dom pełen był ludzi. Spotkałem pastora. Miał dużą bliznę po złamanej czaszce. Powiedział mi wprost: „Jestem narkomanem, nie z wyboru, ale północni Wietnamczycy pobili mnie i zostawili w polu myśląc, że jestem martwy. Uciekłem na południe. Od 14 lat mam straszny ból głowy, więc przyjmuję najmocniejsze narkotyki, ale ból nie ustępuje”.

Bóg mi powiedział: „Połóż na niego swoje ręce. Ja ten ból zatrzymam!”. Bóg go natychmiast uzdrowił, uwolnił od narkotyków i zbawił jego duszę. Teraz już było nas troje narodzonych na nowo. Wyszliśmy z biura i spojrzałem na tłum rozgadanych ludzi. Wśród nich zobaczyłem starego człowieka, później dowiedziałem się, że miał 85 lat. Gdy mnie zobaczył, zaczął płakać. W Wietnamie nikt nie wyjdzie ze zboru, dopóki pastor nie stanie w drzwiach. Tego ranka usługiwałem i wszyscy pragnęli przyjąć zbawienie. Nie było nikogo, kto by mi pomógł - tylko ja i żona. Kiedy skończyliśmy zwiastowanie, modliłem się o chorych. A ten stary człowiek cały czas płakał. Czasami łkał tak głośno, że to niepokoiło całe zgromadzenie. Gdy skończyło się nabożeństwo, pastor podprowadził mnie do drzwi, którymi ludzie wychodzili, by witać się z nimi. Ten stary człowiek również stanął w kolejce i w dalszym ciągu łkał. Powiedziałem do mojego tłumacza Kaana: „Kiedy ten człowiek dojdzie, zapytaj go, czemu płacze”. Gdy zbliżył się zapytałem: „Czemu tak bardzo płaczesz?”. A on na to: „5 lat temu byłem tak jak Amos. Modliłem się i pościłem, żeby Bóg posłał przebudzenie do tego biednego kraju. Bóg do mnie przemówił: nie umrzesz dotąd, aż zobaczysz człowieka, który przyniesie przebudzenie. Kiedy ty wyszedłeś z biura, to ten sam głos powiedział do mnie: „Synu, przyjrzyj się bliżej, to jest ten człowiek, który przyniesie przebudzenie”. On będzie cię prowadził ustawicznie, jeżeli będziesz trzymał swoje ciało w złamaniu i będziesz chodził w Duchu. Bóg powie ci, gdzie postawić każdy krok.

Razem z żoną byliśmy tam przez 7 lat. To były najgorsze czasy. Kiedyś zwiastowałem do tłumu liczącego około 45 tysięcy ludzi, a wokoło było słychać strzały. Widziałem, jak pięćdziesiątnica weszła do tego kraju po raz pierwszy od 4000 lat. Dzisiaj są tam dziesiątki tysięcy napełnionych Duchem. Prawdopodobnie najbardziej skuteczna „Szkoła Chrystusa” jest właśnie w Wietnamie. Bóg mnie poprowadził. On powiada: „Będę cię ustawicznie prowadził!”. Kroki dobrego, duchowego człowieka są kierowane przez Boga. On nie będzie prowadził cię według ciała. Jeśli poprzez post uporasz się z cielesną naturą. Bóg będzie cię ustawicznie prowadził. W tym samym wersecie, w którym jest powiedziane, że Pan będzie cię ustawicznie prowadził czytamy, że nawet w czasie suszy twoja dusza będzie zaspokojona. Alleluja! Bez względu na to, co robią inni ludzie, twoja relacja z Bogiem to sprawa pomiędzy tobą a Bogiem. Wiecie, co to jest susza? Po prostu nie ma deszczu! Wszystko zaczyna umierać. Paweł również mówi o duchowej suszy. W Izraelu była susza przez 3 lata, tak że zaczęli zjadać swoje własne dzieci. Paweł mówi o duchowej suszy - kiedy chrześcijanie zaczynają kąsać i pożerać jedni drugich. Jeżeli twoje ciało będzie złamane, a twój duchowy człowiek żywy przez modlitwę, to nawet w czasie suszy twoja dusza będzie zaspokojona. 

Wierzcie mi, to nie jest sprawa otoczenia, ale nastawienia serca, które dochodzi do człowieka poprzez Bożą moc. Jeżeli zapewnisz, że kanał ten będzie otwarty, to choćby kościół byłby martwy, ty będziesz żywy. Relacja jest miedzy mną a Bogiem. Jeżeli ja będę w porządku, to Boża rzeka będzie płynąć nawet w czasie suszy, a moja dusza będzie zaspokojona. Kiedy przyjechałem do Borna w Teksasie w 1956 roku, dobry prezbiter mi powiedział: „My ciebie tu nie chcemy! Nie chcemy tu już następnego kościoła!”. Ja na to: „Ty i Bóg - mówicie innymi językami! Bo On mi powiedział, że mam tu przyjechać”. „Jeżeli założysz tu kościół, to nie będzie to zbór Assamblies of God!” - zareplikował. Ja odparłem: „W takim razie nie będzie tutaj Assamblies of God, ale ja i tak tutaj będę! Nie jestem buntownikiem, ale chcę być posłuszny Bogu a nie człowiekowi”. Później staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, ale mówię wam, że początek tego zboru był trudny. Nie miałem pieniędzy, nie miałem sponsora, wiedziałem tylko, że to jest Bożą wolą. Na zewnątrz wszystko sprzeciwiało mi się, a kościół mnie tam nie chciał. Ale Bóg błogosławił. Przyszło przebudzenie. Byliśmy tam zaledwie dwa miesiące, a w niedzielę wieczorem, w czasie kiedy śpiewaliśmy pieśń, dziewięć osób zostało ochrzczonych Duchem Świętym i otrzymałem taką ofiarę, jakiej nigdy wcześniej nie zebrano. Kiedy głosiłem ewangelię, jeszcze sześć osób przyjęło zbawienie, a trzy z nich zostały ochrzczone Duchem Świętym. Wychodziliśmy z kościoła o pierwszej rano. Niektórzy byli tak pijani Duchem Świętym, że trzeba było ich wnosić do samochodu.

Następny dzień, poniedziałek, był dniem społeczności i chociaż wiedziałem, że mnie nie chcą, i tak poszedłem. Ten dobry prezbiter rozpoczął pytaniem: Czy ktoś chciałby złożyć świadectwo? Duży mężczyzna, który stał za mną, tak się pochylił, że gdybym spojrzał do góry to widziałbym, skąd wyrasta jego język. W swoim świadectwie powiedział: „Żyjemy w czasach wielkiego odstępstwa i nikt nie chce słuchać Ewangelii. Jest to czas śmierci i pustki. Dzisiaj będę musiał pożyczyć pieniądze, żeby opłacić rachunki zborowe”. I usiadł. Następny wstał i mówi: „Ja chciałem tylko powiedzieć amen na to, co on powiedział”. Wiedziałem, że mnie nie chcą słuchać, ale wyskoczyłem i zawołałem: „Bracia, tak nie musi być. W poprzedni wieczór 12 osób zostało ochrzczonych Duchem Świętym, sześć osób zostało zbawionych i zebraliśmy największą kolektę, jaką kiedykolwiek tu zebrano!”. Nie zauważyłem nawet, w tym moim podnieceniu, że wyszedłem na przejście. To było 46 lat temu. W tamtych czasach jeszcze bym mógł wyskoczyć na kazalnicę, teraz już tak wysoko nie skaczę, ale znalazłem się wtedy w przejściu i krzyczałem i mówiłem im o zwycięstwie. Zaraz zauważyłem, że jestem jedyną osobą w tym zgromadzeniu, która robi hałas. Wyluzowałem się więc i usiadłem. Wtedy ten duży mężczyzna za mną znowu wstał i powiedział: „Ja zauważyłem po 40 latach bycia w ruchu zielonoświątkowym, że ci, którzy najbardziej demonstrują, najmniej takim życiem żyją” i usiadł. A ten, który koło mnie siedział, powiedział: „Czy wiesz, że on mówił o tobie? - i spytał: Czy teraz wstaniesz?”. A ja mu na to: „Dlaczego mam wstawać, to on przecież powiedział, że będzie pożyczał”.

Wiecie, ten zbór był martwy. Nawet w czasie suszy twoja dusza będzie zaspokojona. Możesz chodzić z Bogiem, ale do ciebie należy trzymanie starego człowieka na krzyżu. Niech ta rzeka wypływa. Nawet jeżeli żona nie pójdzie, ty możesz iść; nawet jeżeli zbór nie pójdzie, ty możesz pójść dalej. Jest tak dlatego, że jest to osobista relacja pomiędzy mną, a wielkim Bogiem. Przez 53 lata ta rzeka płynie we mnie i w złych, i w dobrych czasach, bo Bóg się nigdy nie zmienia. Nawet w czasie suszy twoja dusza będzie zaspokojona! To jest Boża obietnica dla nas. Nie możecie pozwolić, żeby zbór zrobił z was jakichś chwalebnych biznesmenów. Musicie zawsze mieć właściwe relacje z Bogiem. Nie możesz biegać w tę i z powrotem ulicami, ale musisz mieć czas na to, by spotkać się z Bogiem. Nie tylko wtedy, kiedy znajdziesz na to czas, bo czasu tego nigdy nie znajdziesz. Musisz mieć dla siebie taki czas. W 3. rozdziale Dziejów Apostolskich Piotr i Jan idą do świątyni, bo była to godzina modlitwy - czas, w którym spotykali Boga. Jeżeli nie masz takiego czasu, znaczy to, że za mało się modlisz. Jeżeli nie zorganizujemy sobie życia, to ono zdezorganizuje nas i wyorganizuje Boga z naszego życia!

Możesz być bardzo religijny, ale tylko twoja osobista relacja z Bogiem czyni z ciebie skutecznego człowieka. Szybko więc podsumujmy. Bóg powiedział, że jeżeli przez post złamiesz swoje ciało, to życie Boże, które jest w tobie, będzie wypływać z twego wnętrza, a wtedy twoje uzdrowienie nastąpi szybko. Jezus będzie przed tobą, a Chwała Boża będzie za tobą. Kiedy będziesz się modlił, Bóg odpowie, będzie cię ustawicznie prowadził. Nawet jeżeli wszyscy umrą, to ty możesz iść dalej. To jest Boże słowo dla ciebie i dla mnie! Alleluja!!!

„Człowiek według Bożego serca” z rozdziału – Rola postu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz