Bert Clendennen

Bert Clendennen

poniedziałek, 20 czerwca 2011

nie czynimy tego, co Bóg chciałby abyśmy czynili

Kiedy mówicie o odnowie kościoła, żadna z tych rzeczy nie ma z nią nic wspólnego. Naszą główną atrakcją stają się ważne osobistości polityki i gwiazdy filmowe, które udają chrześcijan, choć w ich życiu nie widać żadnych zmian, a religia uważa, że to coś wspaniałego. Jeden z wielkich muzyków country, bardzo znany, prawie że symbol tego typu rozrywki, nawrócił się do Chrystusa i znalazł się w zborze. Był przekonany, że powinien zrezygnować z tej działalności. Poszedł do swojego pastora i powiedział mu o tym, a pastor zapewnił go, że powinien dalej to czynić, przez co prawdopodobnie będzie mógł świadczyć dla większej liczby ludzi.

Problemem był pastor. Już widział dolary, spływającą dziesięcinę. W rezultacie muzyk country odszedł od Boga i zbłądził. Sam pomysł, iż pastor mógłby próbować przekonać nowo nawróconego, iż można pomieszać świat z kościołem Chrystusa i że te dwie rzeczy są w jakimkolwiek punkcie zbieżne, jest bluźnierstwem. Spojrzenie wstecz na historię dowodzi, że świat akceptuje chrześcijaństwo tylko wtedy, gdy jego życie i siła zostaje utracona. Konstantyn nie przyjął takiego chrześcijaństwa, jakie było w pokoju na górze. Kiedy świat staje się częścią kościoła, jest to świadectwem, że sól straciła swój smak. Nie jest już środkiem zapobiegającym zepsuciu, nie przekonuje o grzechu i w żaden sposób nie zajmuje się ludzkim duchem.

Kiedy świat łączy się z kościołem, kiedy dodaje Chrystusa do wszystkiego, czym jest, a życie ludzi nie zmienia się w żaden sposób, i jest to akceptowane przez tych, którzy są u władzy, jest to znak, że sól straciła swój smak. Szczera ocena pozwoli nam dowiedzieć się, w jakim punkcie się znajdujemy. Nie mówię, że kościół jest w gorszym stanie niż był, co może, choć nie musi być prawdą, mówię tylko, że jest słabszy niż mogłoby się wydawać. Jest to nasz punkt wyjścia. Nie chodzi o to, byśmy mogli stwierdzić lub choćby spróbować określić czy kościół jest w gorszym stanie niż kiedykolwiek. Wystarczająco ważne jest odkrycie, że kościół jest słabszy niż powinien. Nie jesteśmy tymi, kim Bóg chciałby abyśmy byli i nie czynimy tego, co Bóg chciałby abyśmy czynili.

Prawdziwym problemem nie jest to, czy wiara osłabła czy nie, lecz w jaki sposób można ją znowu ożywić. Po to tutaj jesteśmy. Nie byłoby cię w tej szkole, gdybyś nie stwierdził, że czegoś brakuje i że Bóg próbuje coś powiedzieć Swojemu kościołowi. Twoje serce zostało poruszone. Kiedy czytasz Dzieje Apostolskie, widzisz jaki był kościół w momencie swego powstania, studiujesz historię przebudzeń ogarniających kościół, jak podniósł się z popiołów upadku i stał się potężną siłą społeczną, twoje serce poznaje, że trzeba coś zrobić. Pozostaje tylko pytanie: „W jaki sposób mogłoby to dotrzeć do współczesnego społeczeństwa i jego potrzeb?” Jest to pytanie, na które musimy znaleźć odpowiedź, jeśli chcemy cokolwiek zmienić lub czegokolwiek dokonać.

Celem tej lekcji jest stwierdzenie w jakim punkcie się znajdujemy, byśmy mogli pójść naprzód używając mocy, która inaczej zostanie zmarnowana. Jakąż tragedią jest fakt, iż wielu ludzi uważa się za napełnionych Duchem Świętym, choć nie mają żadnego wypływu na społeczeństwo. Kilka lat temu na pierwszej stronie jednej z najbardziej prestiżowych gazet, The Wall Street Journal, znalazł się artykuł zatytułowany „Przebudzenie Narodu bez Żadnej Zmiany”. W tym artykule niewierzący redaktor opowiadał o przebudzeniach w przeszłości. Oceniając przebudzenia z czasów Wesley'a, Finney'a, Moody'ego i innych, doszedł do wniosku, że te przebudzenia nie tylko wpłynęły na ludzi biorących w nich udział, lecz, także miały wielki wpływ na całe społeczeństwo. W zakończeniu stwierdził, że dzisiejsze poruszenie religijne które nazywamy przebudzeniem nie ma wpływu na ludzi biorących w nim udział i absolutnie żadnego wpływu na świat. Potrzebujemy zarówno realizmu jak i idealizmu.

Kościół musi mieć marzycieli, [starców śniących Boże sny] lecz ci marzyciele muszą stawić czoła rzeczywistości. Jakub był marzycielem. Obrońcy trzeźwego realizmu zawsze argumentują, że bez niego w przyszłości nigdy nie będzie prawdziwej możliwości idealistycznego postępu. Chociaż współczesny kościół przeżywał wielkie wzloty i upadki, uważam, że w tym momencie ważniejsze jest podkreślanie upadków, gdyż wierzę, że sam Bóg powołał nas by uczestniczyć w ostatecznym wylaniu Jego Ducha. Musimy więc się tego uchwycić i dokładnie przyjrzeć się upadkom. Tylko wtedy, gdy wiemy z czym mamy do czynienia, możemy poznać w jaki sposób wprowadzić zmiany. Wiedząc o tym, możemy uniknąć zadowolenia z siebie. Nasza wytrwała wiara musi być taka, jak wiara Ezechiela. Bez względu na to, jak suche mogą być kości, może w nie wstąpić tchnienie życia. Jeśli nie potrafię w to uwierzyć, nie ma dla mnie miejsca w Bożej ekonomii. Wierzę, że sam fakt, iż sytuacja wydaje się tak ponura i beznadziejna świadczy o tym, że jest to czas, aby Bóg zaczął działać. Przebudzenie zawsze przychodziło w takich czasach. Dzisiejsza tragedia polega na tym, że wielu ludzi, chcących uczestniczyć w dziele Chrystusa nie czuje się dobrze w żadnej z trzech głównych form chrześcijaństwa - kościele protestanckim, katolickim lub w wolnych grupach. Ich serca zazwyczaj są poruszone, choć nawet się nie nawrócili. Nie czują się dobrze w żadnym z systemów. Szukają odważnej społeczności, a znajdują społeczeństwo wzajemnej adoracji, zainteresowane swoją polityką wewnętrzną.

„Szkoła Chrystusa” - cykl Odbudowa Bramy, z rozdziału – Poświęcenie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz