Teologia wyznawania skazała miliony ludzi na życie w porażce, ponieważ nie sprzeciwili się diabłu poprzez trwanie w modlitwie. Bóg nakazuje: „Nie dawajcie diabłu przystępu” (Efezjan 4:27). To mówi nam coś na temat diabła. Wiemy, że został pokonany na Golgocie, jednak musimy również wiedzieć, że zwycięstwo musi być wywalczone za każdym razem kiedy przedkładamy naszą potrzebę Bogu. Szatan chodzi jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć. Jeśli nie sprzeciwisz się mu, pożre cię. Wiara wymaga, abym tak usilnie występował przeciwko złu, jak usilnie pragnę dobra. Jeśli pragniesz zdrowia, musisz przeciwstawiać się chorobie. Musisz być przeciwko temu, co powstrzymuje cię przed odzyskaniem zdrowia. Jeśli chcesz być święty, musisz przeciwstawiać się grzechowi. Jezus powiedział, że człowiek powinien cały czas się modlić i nie ustawać. Paweł napominał nas: „Bez przystanku się módlcie” (1 Tesaloniczan 5:17). Modlitwa jest polem bitwy. Modlitwa jest miejscem, w którym potykamy się z wrogiem. Wiara wymaga, abym tak usilnie występował przeciwko złu, jak usilnie pragnę dobra. Wiara w swym prawdziwym znaczeniu jest „usilną modlitwą”. W Ewangelii Łukasza 18:7 i 8 czytamy: „Czyżby Bóg nie wziął w obronę swoich wybranych, którzy wołają do niego we dnie i w nocy, chociaż zwleka w ich sprawie? Powiadam wam, że szybko weźmie ich w obronę. Tylko czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”
Prawdziwa wiara to zdolność do tego, by wytrwać. Wytrwać, to znaczy że diabeł nie będzie miał tego chłopca, tej dziewczyny; to znaczy, że będziesz uzdrowiony. W wieku dwudziestu siedmiu lat zostałem zbawiony, cztery lata później zacząłem głosić. Trzy lata później znalazłem się w mieście Edna w Teksasie, usługując na spotkaniu przebudzeniowym. Kościół znajdował się w okropnej sytuacji. Pastor miał romans z sekretarką. Oboje uciekli z kasą zborową. Teraz mój przyjaciel został pastorem tego zboru. W środku tego skandalu sprowadzono policję. Cały zbór znalazł się w mroku. W takim właśnie zamieszaniu miałem wygłosić kazanie. W tym czasie miałem kłopoty ze zdrowiem. Powiedziałem pastorowi, że będę usługiwać od niedzieli do niedzieli. Gdy głosiłem, Bóg zaczął działać i rozpoczęło się przebudzenie. W sobotę wieczorem w kościele były tylko miejsca stojące. Pastor namówił mnie na pozostanie. Powiedziałem Bogu: „Mamy koniec listopada. Jeśli dasz mi dość pieniędzy, pofolguję sobie i odpocznę w grudniu”. Bóg dał mi pieniądze. W tych czasach nie potrzebowałem wiele do życia. Pod koniec tygodnia Bóg mi dał trzysta dolarów, co w latach pięćdziesiątych było dość znaczną sumą. Zamiast być posłusznym Bogu, zgodziłem się na pozostanie przez jeszcze jeden tydzień. Przy końcu tygodnia, w sobotni wieczór, głosiłem kazanie, któremu nadałem temat „Jezus Zwycięzca”. Nagle złapał mnie ból w klatce piersiowej i przeszedł w dół aż do rąk. Straciłem przytomność i upadłem na podium z rozległym atakiem serca, jak to stwierdziła dyplomowana pielęgniarka. Ludzie odnieśli mnie na plebanię i położyli na sofie. Tam miałem kolejny atak serca. Pielęgniarka nie mogła znaleźć mojego pulsu. Powiedziała ludziom, że nie żyję. Wszyscy uwierzyli jej, z wyjątkiem mojej żony. Ona wciąż się modliła. Modliła się na językach, a ja rozumiałem ją po angielsku. Bóg mnie wskrzesił, ale nie uzdrowił. Moja żona zawiozła mnie na farmę, gdzie mieszkali jej rodzice. Przebywaliśmy tam przez jakiś czas, próbując uchwycić się Boga. Wiedziałem, że jeśli pójdę do lekarza, umrę.
Trzeciej nocy obudziłem się z kolejnym atakiem serca. Nie mogłem obudzić mojej żony. Tak bardzo się pociłem, że materace były mokre. Kiedy żona się obudziła, myślała iż nie żyję. Zaczęła się modlić a Bóg wrócił mi życie. Wiedziałem, że muszę dotknąć się Boga. Powiedziałem żonie; „Chcę abyś zawiozła mnie do hotelu w mieście i zostawiła tam. Muszę dotknąć Boga”. Żona nie chciała tego zrobić. Powiedziałem jej: „Jeśli ty tego nie zrobisz, sam się tam dostanę”. Zgodziła się i zawiozła mnie do hotelu. Zarejestrowała mnie i umieściła w pokoju numer 9. Powiedziałem jej, by wracała do domu na farmę, a ja wrócę jak wydobrzeję. Kazałem portierowi nie niepokoić mnie, chyba że sam go wezwę. Opuścił pokój, a ja przez 9 dni i 9 nocy trwałem na kolanach. Moje serce było w bardzo złym stanie; nie mogłem spać na leżąco. Wiedziałem, że mogłem dotknąć Boga. Wiedziałem też, że moją jedyną nadzieją było dotknięcie Boga. Słowa „Nic niemożliwego dla was nie będzie” (Mateusza 17:20) zostały poddane próbie.
Przez dziewięć dni Bóg nic nie mówił. Zacząłem czytać od 1 Księgi Mojżeszowej i doszedłem aż do Psalmów. Bóg milczał. Tysiące demonów mówiło: „umrzesz tutaj”. Dziewiątego dnia, o trzeciej nad ranem, doszedłem do Psalmu 9:11: „Ufać będą tobie ci, którzy znają imię twoje, bo nie opuszczasz, Panie, tych, którzy cię szukają”. Nie mówiłem „odczuwają cię, widzą cię, dotykają cię, lecz szukają cię. Nikt nie mógł szukać Boga bardziej niż ja przez te dziewięć dni. Zrodziła się we mnie pewność, że On mnie nie opuścił. W tym momencie ten werset dotarł do mnie. Poczułem, jakby ręka wewnątrz mej piersi ścisnęła mnie za serce. Wyskoczyłem do góry, wylądowałem na łóżku, połamałem listewki i wybiegłem w pidżamie na korytarz, wykrzykując i chwaląc Boga. Bóg mnie uzdrowił. Dotknąłem Boga. Uwierzyłem Bogu. Ty też możesz dotknąć Boga!
„Szkoła Chrystusa” - cykl Modlitwa, z rozdziału – Nic nie będzie niemożliwe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz