Bert Clendennen

Bert Clendennen

środa, 14 grudnia 2011

nie mijaj obojętnie niepopularnego proroka

"Pokolenia dzieci dołączyły się do kościoła, podekscytowały się, a teraz tracimy je, ponieważ po prostu nie powiedzieliśmy im, że chodzenie z Bogiem będzie coś kosztować." Bert Clendennen
            
            Z okazji drugiej rocznicy śmierci pastora Berta Clendennena, poproszono mnie, by napisać kilka zdań na temat aktualności i wagi przesłania, które głosił. W związku z tym, przejrzałem ponownie część tekstów zamieszczonych na polskim blogu (http://clendennen.blogspot.com/). Jednego jestem pewien – takie poselstwo nie jest dziś popularne. Wystarczy spojrzeć na listy bestsellerów i programy chrześcijańskich telewizji. Nurt zielonoświątkowy rozwija się liczebnie, wywiera coraz większy wpływ na społeczeństwa, a wiodący przywódcy przymują rolę telewizyjnych celebrytów. Charyzmatyczne konferencje gromadzą tysiące chrześcijan. Koncerty worship jednoczą młodych ludzi, zgromadzając na stadionach rzesze rozpalonych wielbicieli. Na usta ciśnie się proste pytanie: "Pastorze Clendennen... Dlaczego płaczesz? Dlaczego narzekasz? Dlaczego nie cieszysz się potężnym rozwojem Kościoła?" Ktoś już znalazł się kiedyś w podobnej sytuacji. Nazywał się Jeremiasz.
            
 Słowo, które głosił ten młody prorok pochodziło wprost z Bożego serca. Otoczony poselstwem niosącym pokój i bezpieczeństwo, wołał głośno na ulicach miasta zwiastując nadchodzący gniew. Oto jego słowa: "I rzekłem: Ach! Wszechmocny Panie, oto prorocy mówią im: Nie ujrzycie miecza, a głód was nie dotknie, lecz dam wam trwały pokój na tym miejscu." (Jr 14:13) Jeremiasz słuchał tych wszystkich gładkich, przyjemnych i pachnących kazań, lecz pośród tego radosnego gwaru docierał do niego smutny głos Wszechmocnego: "I leczą ranę córki mojego ludu powierzchownie, mówiąc: Pokój! Pokój! Choć nie ma pokoju." (Jr 8:11) Czyż nie żyjemy dzisiaj w czasach powierzchownego lekarstwa i fałszywego pokoju?
            "Pokolenia dzieci dołączyły się do kościoła, podekscytowały się, a teraz tracimy je, ponieważ po prostu nie powiedzieliśmy im, że chodzenie z Bogiem będzie coś kosztować." Wielu moich przyjaciół i znajomych leży dziś martwych na polu duchowej bitwy. Pamiętam wspólne zloty, misje i konferencje. Pamiętam niezapomniane chwile ekscytacji, radości, wielkich marzeń i rozległych wizji. Pamiętam wspólne łzy, gdy klęcząc na twardej ziemi wołaliśmy do Boga o przebudzenie. Tak, powiedziano nam, że Bóg chce użyć naszego pokolenia do wielkich rzeczy. Nazwano nas "pokoleniem wpływu", "pokoleniem końca" i "armią Joela". Wyobraźnia młodego człowieka nie posiada ograniczeń doświadczenia, więc każdy z nas uchwycił się tej wspaniałej wizji wypełnionych stadionów, cudów i znaków. Powiedziano nam o śmiechu zwycięstwa, więc gdy nadeszły porażki nie potrafiliśmy płakać. Powiedziano nam o jutrzejszych cudach, więc nie potrafiliśmy cieszyć się zwyczajnością codzienności. Proszono nas, byśmy chodzili z Chrystusem po wodzie, podczas, gdy większość z nas nigdy nie chodziła z Nim po lądzie. Prorokowano nam Ziemię Obiecaną, więc już pierwsze dni na pustyni zebrały wśród nas śmiertelny plon. 
            Minęło kilka lat, moi drodzy rówieśnicy już dawno zapomnieli o ideałach gorączkowych konferencji. Niektórzy stali się ateistami. Inni powtarzają wytarte slogany, ale w głębi siebie dawno przestali w nie wierzyć. Większość przestała uczęszczać na młodzieżowe konferencje, widząc ogromną przepaść między głoszonym poselstwem a problemami codzienności. Wiem, że zabrzmi to niebezpiecznie ostro, ale śmiem twierdzić, że zagładzono nas duchowymi cukierkami. Przesłanie "pokoju i bezpieczeństwa" cieszy tylko przez chwilę, by później stać się karykaturalnym opisem codzienności. Wracasz ze zjazdu i nagle okazuje się, że jesteś w samym centrum bitwy. Zamiast wzniosłych wizji, doświadczasz potężnych pokus. Mówisz kolegom o Jezusie, ale zamiast ich natychmiastowej pokuty, spotykasz się z bólem odrzucenia. Tego nas nie nauczono. Wychodzisz na ulice miast, ale zamiast uzdrowionych trędowatych, spotykasz na swojej drodze całkowicie obojętnych rodaków. Tego nas nie nauczono. Nie nauczono bólu odrzucenia i cierpienia dla imienia Chrystusa. Nie nauczono nas codziennego krzyża, zastępując go codzienną pięćdziesiątnicą. Wzniosła atmosfera zlotu wynosiła na wzgórza ekscytacji, tylko po to, by zrzucić na samo dno, gdy wszystko się kończy. Tak, widzę dziś wokół siebie zrujnowane miasto... Jeśli nie chcesz w to uwierzyć, pozwól, że wyruszę z tobą w straszliwie przygnębiającą podróż po facebookowych profilach "chrześcijańskiej" młodzieży.  
            Dlaczego piszę w tak ostry i bezkompromisowy sposób? Również i ja organizowałem w przeszłości zjazdy i misje, więc wszystko, co napisałem powyżej kieruję przede wszystkim do siebie. Piszę tak zdecydowanie, gdyż wielu wspaniałych, młodych ludzi już nigdy nie podniesie się z prochu duchowej śmierci. Nigdy...! Leżą na polu bitwy, gardząc proroctwami przeszłości, które nie znalazły swego wypełnienia. Karmieni "nowymi rzeczami", potkęli się o te najstarsze - pożądliwości ciała i pokusy świata. Obietnice "wielkich rzeczy" nie mogły zastąpić codzienności "małych". I dzisiaj wiem, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, że odpowiedzią na pustkę dzisiejszego poselstwa jest rozpaczliwy głos odrzuconego Jeremiasza... Zbyt długo słuchamy już gładkich obietnic wielkości, które maskują w rzeczywistości nadęte ego przywódców. "A Pan rzekł do mnie: Fałszywie prorokują prorocy w moim imieniu; nie posłałem ich ani nie dałem im poleceń, ani nie mówiłem do nich. Kłamliwe widzenia, marne wieszczby i wymysły swojego serca wam prorokują." (Jr 14:14) Mógłbym wymieniać imiona młodych ludzi, którym wyprorokowano "cudowny plan dla ich życia". Ich statek wiary rozbił się o pierwszą lepszą skałkę. Dryfują dziś po oceanie niewiary, czekając, aż ktoś wyciągnie do nich pomocną dłoń. "Prorocy prorokują fałszywie, a kapłani nauczają według własnego widzimisię; mój zaś lud kocha się w tym. Lecz co poczniecie, gdy to się skończy?" (Jr 5:31) Tak, kochaliśmy humorystyczne i płomienne przemówienia o nadchodzącym przebudzeniu. Cieszyliśmy się z budowanych stadionów, bo przecież kościoły będą wkrótce zbyt małe, by pomieścić tłumy spragnione Chrystusa... Kochaliśmy obietnicę wielkiej przygody, namaszczonej służby i życia pełnego sukcesów... I ja byłem pośród tych, którzy całym sercem kochali poselstwo powodzenia... "Lecz co poczniecie, gdy to się skończy?" Wracaliśmy z konferencji, tylko po to, by oddychać zmaganiami codzienności. Wielu zatruło się tym powietrzem na śmierć. Ach, powstańcie wszyscy wy, którzy macie na sobie płaszcz Jeremiasza! Powstańcie raz jeszcze! Przynieście Słowo od Boga! Przynieście coś prawdziwego i realnego. Coś, co narodziło się w sercu Wszechmocnego. Dość już kazań na temat dwudziestu najlepszych metod ewangelizacji, potrzebujemy objawienia Chrystusa, by wiedzieć, kogo zwiastować! Dość już kazań na temat "pokolenia zdobywców", głoszonych do młodzieży, która nigdy nie została zdobyta przez Chrystusa! Nie piszę tych słów w przypływie szalonej pychy. Bóg wie z jak wielu rzeczy musiałem pokutować w swoim życiu i służbie. I tylko Bóg wie jak nędzne potrafi być moje życie.
            Cóż to ma wspólnego z drugą rocznicą śmierci pastora Berta Clendennena? Dla mnie bardzo wiele. Pastor Clendennen był moim Jeremiaszem. Usłyszałem kiedyś rozpaczliwy głos zmęczonego proroka, który wywarł znaczny wpływ na kierunek mojej duchowej podróży. Nie był tak kolorowy, efektowny i błyskotliwy jak reszta głosów. Nie obiecywał zwycięstw bez walki i pięćdziesiątnicy bez krzyża. Mimo to, wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że z tych drogich ust płyną słowa z Bożego serca. Przyjacielu, zachęcam do zapoznania się z nauczaniem pastora Clendennena. Być może odnajdziesz odpowiedź na duchowe pytania, które rodzą się w twoim sercu. Nie mijaj obojętnie niepopularnego proroka.


Bartosz Sokół

1 komentarz:

  1. Dziękuje ci drogi bracie za te słowa . Ja rownież jestem zwolenniczką i propagatorką nauczania pastora Berta Clendennena. Nigdy co prawda nie płynęłam nurtem taniej i łatwej Ewangelii ale przyszedł też trudny dla mnie czas. Kiedy zaczęłam czytać i słuchać Jego kazań moje oczy otworzyły się na tak wiele prawd , które do tamtej pory przeoczałam a o które tak naprawdę się potknełam. Z głębi serca dziękuje Bogu za pastora Berta i jego bezkompromisową postawę i służbę szczególnie że w dzisiejszych czasach ( które doskonale opisaleś wyżej ) takie przesłanie jest rzadkością , jest to jak perła , którą niełatwo napotkać ale chcę wierzyć że wielu będzie można uratować z tego ginącego pokolenia ( i nie mam tu na myśli ludzi niezbawionych ) Dziękuję rownież Bogu za swój zbór , który nigdy nie poddał się tym strasznym zwiedzeniom , które weszły do Kościoła Chrystusa bo ktoś otworzył I'm szeroko drzwii. Pozdrawiam wszystkich, którzy szukają prawdziwie Pana bo wiem, że da im się znaleźć . Zostancie z Bogiem - Kasia z Bielska-Białej

    OdpowiedzUsuń