W
czasie wojny byłem dowódcą nad sekcją broni maszynowej. Na wyspie Pellielu duża
część mojego batalionu została zabita lub ranna. Kiedy wróciliśmy do miejsca,
gdzie obozowaliśmy, dano nam zastępców. Jednym z nich był młody żołnierz Piechoty
Morskiej gdzieś z Alabamy. Poprzez tego młodego człowieka poznałem, kim jest
chrześcijanin. Ja nie byłem chrześcijaninem, nie wiedziałem nic o Bogu. Znałem
wielu ludzi, którzy twierdzili, że są chrześcijanami. Baptyści, Metodyści, i
inni, chodzili do kościoła, kiedy tylko mieli możliwość, ale kiedy tylko skończyło
się nabożeństwo, pili te same trunki, co ja. Wiedziałem, że jestem równie
religijny, co oni. Kiedy przyszedł do mnie ten młody człowiek, w kieszonce
swojej koszuli miał Nowy Testament. Po spotkaniu z nim przydzieliłem go do jego
namiotu, a sam powróciłem do mojego. Nie byłem tam zbyt długo, aż przyszedł
jeden człowiek z namiotu, do którego przydzieliłem tamtego młodego człowieka.
Zapytał mnie, „Sierżancie, co mamy zrobić z tym młodym człowiekiem, którego nam
dałeś?” Powiedziałem, „Jak to, co macie z nim zrobić?” Powiedział, „On wszedł, przedstawił
się, a potem pierwsza rzecz, jaką zrobił, to usiadł i zaczął czytać Biblię. Nie
czytał na głos, ale kiedy zamknął Biblię obrócił się, uklęknął i zaczął się
modlić. Można go teraz usłyszeć na zewnątrz namiotu. Proszę przyjść, posłuchać
go. Co my mamy zrobić?” Powiedziałem mu, że nie mamy żadnych restrykcji, jeżeli
chodzi o modlitwę. Nic nie mogę z tym zrobić.
Następnego
dnia straciłem dosyć dużo pieniędzy grając w kości. Byłem zdenerwowany i kiedy
odchodziłem, pod drzewem koksowym siedział ten młody człowiek i czytał Nowy
Testament. Powiedziałem mu coś uszczypliwego, już nie pamiętam, co to było. Ale
pamiętam, co on powiedział. Wstał z otwartym Nowym Testamentem w swojej ręce. Celowo
zaznaczył wstążką miejsce, które czytał. Potem wsadził Biblię do kieszonki i
bardzo ostrożnie zamknął tą kieszonkę.
Potem położył palec na moim nosie i powiedział, „Sierżancie, ani pan, ani
Piechota Morska nie oddzieli mnie od miłości Bożej, która jest w Chrystusie.”
Tego dnia spotkałem chrześcijańskiego żołnierza. On był wierny Chrystusowi. Ani
ja, ani wojsko nie oddzieliłoby go od Chrystusa. Żołnierz musi być wierny.
Drugim
atrybutem żołnierza jest odwaga. Musi być odważny. Odwaga rodzi się z przekonania. Jest różnica między baniem się, a
byciem tchórzem. Z tchórzy nie ma żołnierzy. Trzeba więcej odwagi, żeby być prawym, niż żeby prowadzić wojnę. Na
Pacyfiku spędziłem trochę ponad 30 miesięcy. Mieszkałem w lisich norach, jadłem
czasami to, co mogłem znaleźć; żyliśmy jak zwierzęta. Nie wiedziałem, co
zrobię, kiedy spotkam się z wrogiem. Mówię wam, bałem się, ale zostałem. Trzeba
więcej odwagi, żeby wstać i powiedzieć temu światu, który oszalał, „Nie będę częścią
tego systemu” niż trzeba mi było, żeby spędzić 30 miesięcy na Południowym
Pacyfiku.
Wyrosłem
w małej społeczności i moją największą obawą był strach, co zrobię w czasie
bitwy. W drodze przez morze był młody człowiek, który przeszedł razem ze mną
przez okres rekruta. Na ramieniu miał wytatuowaną
trupią czaszkę, a pod tatuażem napisane były słowa, „śmierć przed hańbą.”
Patrzyłem na niego i chciałem mieć taką odwagę. Kiedy widziałem go po raz
ostatni, dowódca odczytywał jego wyrok, 20 lat w wojskowym więzieniu za
dezercję w czasie ostrzału. Odwaga to coś więcej, niż tatuaż na ramieniu.
Odwaga rodzi się z miłości.
Moja
córka zawsze była moim oczkiem w głowie; światłem mojego życia. Ale ta
dziewczyna zawsze się bała. W nocy musieliśmy włączać małą lampkę nocną. Nie była
najodważniejszą duszą. Potem wyszła za mąż i przyszła inna moja dziewczynka, moja
wnuczka. Kiedy dziecko się urodziło, jak większość dziewczyn wróciła z dzieckiem
do domu do matki. Mieliśmy nabożeństwo w każdy wtorek i czwartek rano. Tego
poranka zostawiliśmy ją w domu z dzieckiem. Kiedy byliśmy w kościele, dostaliśmy
wiadomość. Jakiś człowiek pukał do drzwi. Moja córka wyjrzała przez okno i
zobaczyła, że to ktoś nieznajomy, więc nie otworzyła. Kiedy nikt nie otworzył,
ten człowiek przeszedł przez ulicę i obserwował dom. Moja córka cały czas go
obserwuje. On doszedł do wniosku, że nikogo nie ma w domu, więc idzie na tył
domu, wyważa drzwi do garażu i wchodzi. Kiedy przeszedł przez drzwi z garażu do
kuchni, moja córka stała tam z magnum 357 i powiedziała, „Jeszcze jeden krok i
nie żyjesz.” Co dało jej taką odwagę? Miłość 6-cio tygodniowego dziecka, które
było za nią. To jest odwaga, która ostoi się w najgorszych okolicznościach. To
miłość do Boga i jego celu daje nam odwagę w bitwie. Strać pierwszą miłość, a pójdziesz na kompromis w tym, w co wierzysz.
To stało się z Piotrem, kiedy odszedł. Zaparł się Pana. Odwaga rodzi się z miłości.
„Szkoła Chrystusa” - cykl Drogi do mocy, z rozdziału Żołnierze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz