Bert Clendennen

Bert Clendennen

środa, 8 października 2014

Szkoła Chrystusa - Poświęcenie

Czy uważamy, że nasze społeczeństwo jest tak pozbawione wyobraźni, że sugerujemy iż do zbawienia wystarczą mu tylko pieśni i kazania? Wydaje się, że ugrzęźliśmy w bagnie. Wielu poszukiwaczy nie może pozostać w takim kościele jaki widzą. Nie chodzi o to, że członkostwo wymaga zbyt wiele, lecz o to, że jego wymagania są zbyt małe. Istnieje różnica pomiędzy powołaniem ze strony instytucji a powołaniem ze strony masowego ruchu społecznego. Wielka różnica. Powołanie ze strony instytucji, czy to religijnej czy innej, zawiera wezwanie do postępu, do udoskonalenia siebie samego. Powołanie ze strony ruchu masowego, czy to religijnego czy rewolucyjnego, jest wezwaniem do poświęcenia siebie dla sprawy i zatracenia siebie w czymś ważniejszym niż my sami. Tak więc słabość kościoła nie polega na tym, że wymaga zbyt dużo od swoich członków, lecz że wymaga zbyt mało.


Główna słabość współczesnego kościoła może być określona jako oddzielenie od życia codziennego poprzez terytorialne ograniczenie się do budynków religijnych. Pomyślcie o tym. Niemalże wierzymy, że pastor zamyka Boga w budynku, a my od czasu do czasu chodzimy Go odwiedzać. Kościół ograniczony jest do półtoragodzinnych spotkań w niedzielne poranki; uważamy, że odpowiedzialność za religię spoczywa na specjalnej grupie społecznej, na duchownych. Pozostańmy przez chwilę przy tej myśli. Kościół jest ograniczony terytorialnie, gdyż zamknęliśmy go w budynku. Jest ograniczony czasowo, gdyż niedzielne spotkania musza trwać półtora godziny. Jest ograniczony osobowo, gdyż uważamy, że odpowiedzialność za religię spoczywa na specjalnej grupie duchownych. To wszystko ma niszczące działanie. Kiedy uważamy że chrześcijaństwo jest tym, co dzieje się w budynku, tworzymy naturalną tendencję do minimalizowania chrześcijaństwa w innych miejscach. Nie uważamy, że bycie świadectwem dla Chrystusa w szkole, w pracy, lub w domach jest ważne, skoro ograniczamy to do budynku kościelnego.

Gdy myślimy o chrześcijaństwie jako o czymś, co ma miejsce w niedzielny poranek, jesteśmy skłonni przypuszczać, że to, co dzieje się kiedy indziej, w fabrykach, w biurach itp. nie jest równie religijne. Kiedy uważany, że religia jest domeną księży, rabbich i duchownych, główne zło polega na konsekwentnym umniejszaniu znaczenia wszystkich innych mężczyzn i kobiet. Problem składania odpowiedzialności na kilku profesjonalistach, bez względu na to jak oddanych sprawie, polega na tym, że zwalnia to od odpowiedzialności zwykłych ludzi, którzy wcale nie są z niej zwolnieni. Jeśli chcemy odbudować kościół, wszyscy muszą w tym uczestniczyć.

Główne niebezpieczeństwo współczesnego chrześcijaństwa polega na umniejszaniu roli tego, co naprawdę powinno mieć wielkie znaczenie. Ograniczając chrześcijaństwo do miejsca, czasu lub osób, umniejszamy jego znaczenie. Zajmujemy się tylko częścią życia, podczas gdy powinniśmy być zainteresowani całością. Zawsze, gdy kościół oznacza tylko budynek, szczególny rodzaj nabożeństwa lub człowieka w specjalnym ubiorze, to znaczy, że sól straciła swój smak. Jest to fałszywe przedstawianie Boga. Prawda jest taka, że nie tylko członkowie zborów, lecz cały kościół potrzebuje radykalnego nawrócenia. Patrząc powierzchownie może się wydawać, że kościół jest w znakomitej formie, lecz bliższe poznanie sytuacji jest niepokojące. Nasza sytuacja przypomina Imperium Rzymskie, wydające się być u szczytu swej potęgi. W środku widać było wielką potęgę, lecz tak naprawdę na obrzeżach traciło prowincję za prowincją.

Bert Clendennen - Poświęcenie

Kościół utracił wiele takich współczesnych prowincji, z których trzy są szczególnie niepokojące. Wyższe wykształcenie - choć zostało zapoczątkowane przez kościół, który przez wiele lat miał na nie wpływ, teraz zazwyczaj jest to utracone terytorium, przynajmniej jeśli chodzi o apologetykę wiary chrześcijańskiej. To samo można powiedzieć o młodzieży jako całości. Trzecią straconą prowincją jest zorganizowana praca. Patrząc na to, jaki efekt wywiera chrześcijaństwo na kulturze, możemy stwierdzić ile jest w nim życia. Czym bardziej uświadamiamy sobie podobieństwo pomiędzy naszą kulturą a kulturą Imperium Rzymskiego, tym bardziej dostrzegamy znaczenie wspaniałego fragmentu powieści Borysa Pasternaka „Doktor Żywago”. Powinniśmy się wstydzić, że nowy Rzym nie stanowi dla nas takiego samego wyzwania. Pasternak napisał: „Rzym był bazarem pożyczonych bogów i podbitych ludów, halą przetargową na dwóch poziomach, ziemi i nieba. Stosem nieczystości, skręconym w potrójny węzeł jak obstrukcja jelit. Dakowie, Herkulanie, Scytowie, Samarytanie; ciężkie koła bez szprych, oczy zatopione w tłuszczu, podwójne podbródki, niedouczeni cesarze, ryby karmione ciałami uczonych niewolników, wszystko to stłoczone w korytarzach Koloseum, wszystko nikczemne. I tam, wśród tego bezguścia złota i marmuru nastąpiła emanacja życia w zdecydowanie ludzkiej postaci, celowo prowincjonalnej, w postaci Galilejczyka. W tym momencie przestali istnieć bogowie i narody a pojawił się człowiek. Człowiek cieśla; człowiek oracz; człowiek pasterz. Człowiek bynajmniej nie zarozumiały. Człowiek z wdzięcznością wielbiony we wszystkich matczynych kołysankach i w galeriach świata”.

Jezus musi żyć i jeszcze raz żyć w Swoim kościele. Współczesny kościół wydaje się być niezdolny do nawiązania kontaktu ze współczesnym człowiekiem. Kościół postrzegany jest jako coś, o co tak naprawdę się nie walczy i czego się nie broni. Budynek kościelny jest dobrym miejscem do zawierania związków małżeńskich, dobrym miejscem w którym dzieci na szkółce niedzielnej mogą nauczyć się wielu pożytecznych rzeczy. Chodzi o to, że takie pojmowanie całkowicie zgadza się z myślą, iż kościół ma tylko marginalne znaczenie. Zazwyczaj nie spodziewamy się, że ewangelia mogłaby skłonić mężczyzn i kobiety do zmiany pracy, sprawić, iż pójdą na krańce świata, zmienią postępowanie rządu, lub skierują kulturę na inne tory. Kościół raz jeszcze musi się stać miejscem, w którym Chrystus jest realny.