Główna słabość współczesnego kościoła może być
określona jako oddzielenie od życia codziennego poprzez terytorialne
ograniczenie się do budynków religijnych. Pomyślcie o tym. Niemalże wierzymy, że pastor zamyka Boga w budynku, a my od czasu do
czasu chodzimy Go odwiedzać. Kościół ograniczony jest do półtoragodzinnych
spotkań w niedzielne poranki; uważamy, że odpowiedzialność za religię spoczywa
na specjalnej grupie społecznej, na duchownych. Pozostańmy przez chwilę
przy tej myśli. Kościół jest ograniczony terytorialnie, gdyż zamknęliśmy go w
budynku. Jest ograniczony czasowo, gdyż niedzielne spotkania musza trwać
półtora godziny. Jest ograniczony osobowo, gdyż uważamy, że odpowiedzialność za
religię spoczywa na specjalnej grupie duchownych. To wszystko ma niszczące
działanie. Kiedy uważamy że chrześcijaństwo jest tym, co dzieje się w budynku,
tworzymy naturalną tendencję do minimalizowania chrześcijaństwa w innych
miejscach. Nie uważamy, że bycie świadectwem dla Chrystusa w szkole, w pracy,
lub w domach jest ważne, skoro ograniczamy to do budynku kościelnego.
Gdy myślimy o chrześcijaństwie jako o czymś, co ma
miejsce w niedzielny poranek, jesteśmy skłonni przypuszczać, że to, co dzieje
się kiedy indziej, w fabrykach, w biurach itp. nie jest równie religijne. Kiedy
uważany, że religia jest domeną księży, rabbich i duchownych, główne zło polega
na konsekwentnym umniejszaniu znaczenia wszystkich innych mężczyzn i kobiet. Problem składania odpowiedzialności na
kilku profesjonalistach, bez względu na to jak oddanych sprawie, polega na tym,
że zwalnia to od odpowiedzialności zwykłych ludzi, którzy wcale nie są z niej
zwolnieni. Jeśli chcemy odbudować kościół, wszyscy muszą w tym uczestniczyć.
Główne niebezpieczeństwo współczesnego chrześcijaństwa
polega na umniejszaniu roli tego, co naprawdę powinno mieć wielkie znaczenie.
Ograniczając chrześcijaństwo do miejsca, czasu lub osób, umniejszamy jego
znaczenie. Zajmujemy się tylko częścią życia, podczas gdy powinniśmy być
zainteresowani całością. Zawsze, gdy kościół oznacza tylko budynek, szczególny
rodzaj nabożeństwa lub człowieka w specjalnym ubiorze, to znaczy, że sól
straciła swój smak. Jest to fałszywe przedstawianie Boga. Prawda jest taka, że nie tylko członkowie zborów, lecz cały kościół
potrzebuje radykalnego nawrócenia. Patrząc powierzchownie może się wydawać, że
kościół jest w znakomitej formie, lecz bliższe poznanie sytuacji jest
niepokojące. Nasza sytuacja przypomina Imperium Rzymskie, wydające się być u
szczytu swej potęgi. W środku widać było wielką potęgę, lecz tak naprawdę na
obrzeżach traciło prowincję za prowincją.
Kościół utracił wiele takich współczesnych prowincji,
z których trzy są szczególnie niepokojące. Wyższe wykształcenie - choć zostało
zapoczątkowane przez kościół, który przez wiele lat miał na nie wpływ, teraz
zazwyczaj jest to utracone terytorium, przynajmniej jeśli chodzi o apologetykę
wiary chrześcijańskiej. To samo można powiedzieć o młodzieży jako całości.
Trzecią straconą prowincją jest zorganizowana praca. Patrząc na to, jaki efekt
wywiera chrześcijaństwo na kulturze, możemy stwierdzić ile jest w nim życia.
Czym bardziej uświadamiamy sobie podobieństwo pomiędzy naszą kulturą a kulturą
Imperium Rzymskiego, tym bardziej dostrzegamy znaczenie wspaniałego fragmentu
powieści Borysa Pasternaka „Doktor Żywago”. Powinniśmy się wstydzić, że nowy
Rzym nie stanowi dla nas takiego samego wyzwania. Pasternak napisał: „Rzym był
bazarem pożyczonych bogów i podbitych ludów, halą przetargową na dwóch
poziomach, ziemi i nieba. Stosem nieczystości, skręconym w potrójny węzeł jak
obstrukcja jelit. Dakowie, Herkulanie, Scytowie, Samarytanie; ciężkie koła bez
szprych, oczy zatopione w tłuszczu, podwójne podbródki, niedouczeni cesarze,
ryby karmione ciałami uczonych niewolników, wszystko to stłoczone w korytarzach
Koloseum, wszystko nikczemne. I tam, wśród tego bezguścia złota i marmuru
nastąpiła emanacja życia w zdecydowanie ludzkiej postaci, celowo
prowincjonalnej, w postaci Galilejczyka. W tym momencie przestali istnieć
bogowie i narody a pojawił się człowiek. Człowiek cieśla; człowiek oracz;
człowiek pasterz. Człowiek bynajmniej nie zarozumiały. Człowiek z wdzięcznością
wielbiony we wszystkich matczynych kołysankach i w galeriach świata”.
Jezus musi
żyć i jeszcze raz żyć w Swoim kościele.
Współczesny kościół wydaje się być niezdolny do nawiązania kontaktu ze
współczesnym człowiekiem. Kościół postrzegany jest jako coś, o co tak naprawdę
się nie walczy i czego się nie broni. Budynek kościelny jest dobrym miejscem do
zawierania związków małżeńskich, dobrym miejscem w którym dzieci na szkółce
niedzielnej mogą nauczyć się wielu pożytecznych rzeczy. Chodzi o to, że takie
pojmowanie całkowicie zgadza się z myślą, iż kościół ma tylko marginalne
znaczenie. Zazwyczaj nie spodziewamy się, że ewangelia mogłaby skłonić mężczyzn
i kobiety do zmiany pracy, sprawić, iż pójdą na krańce świata, zmienią
postępowanie rządu, lub skierują kulturę na inne tory. Kościół raz jeszcze musi się stać miejscem, w którym Chrystus jest
realny.